sobota, 22 grudnia 2012

Rozdział 001: Nowe Życie


Księżyc rzucał delikatną poświatę na ulicę Pokątną. Szłam przez zawaloną gratami i szkłem ścieżką z zapaloną różdżką. Nie wiem, co mnie podkusiło, by tu przyjść, ale skąd ja się tu wzięłam? Nie mam pojęcia.
Ze starego, poniszczonego sklepu „Borgina i Burkesa” usłyszałam głosy. Podeszłam bliżej drzwi, serce waliło mi jak młotem. W środku stali śmierciożercy. Z zapartym tchem próbowałam podsłuchać, o czym rozmawiają.
- Mówię Ci, Amycusie, że trzeba zniszczyć Pottera! – odezwał się karcący, kobiecy głos.
- Bello, dobrze wiesz, że chłopak należy do czarnego Pana. – sykną Carrow.
- Nie chcę czekać! – krzyknęła Bellatrix. – Już tak długo czekamy na jego śmierć i żadna próba się nie udała! MAM DOSYĆ CZEKANIA!
Odruchowo odsunęłam się o krok. Na moje nieszczęście stanęłam na kawałku szkła, który rozgniótł się pod moim ciężarem z głośnym łoskotem.
- Nie krzycz, Lestrange. – Amycus spojrzał na drzwi sklepu. – Mamy tu gościa.
Usłyszałam kroki. Nie zdążyłam zareagować, kiedy zobaczyłam, że Alecto Carrow, siostra Amycusa, celuje we mnie swoją różdżką.
- Proszę, proszę. To przecież córka Artura Weasleya! – wycedziła przez zęby uśmiechając się ironicznie.
- Pozbądź się jej! – krzyknęła Bella.
Spojrzałam błagalnie na śmierciożerczynię, lecz ona miała serce z lodu. Przeraziłam się, widząc czerwone płomyki w jej oczach.
- Avada Kedavra!

Obudziłam się z głośnym krzykiem. Po moich policzkach płynęły łzy i cała drżałam, mocno ściskając pięści. Drzwi od mojej sypialni otworzyły się z głośnym hukiem. Harry Potter podbiegł do łóżka i mocno mnie przytulił, podczas gdy moja matka otwierała eliksir uspokajający. Byli na to przygotowani, w końcu to nie był pierwszy raz. Miałam wrażenie, że kolejny tego typu koszmar wykończy mnie.
- Cii, już dobrze… - szeptał Harry mocno trzymając mnie w talii. Oparłam głowę o jego ramię, a po moich policzkach popłynął kolejny strumień łez. Gdyby nie on, dawno bym nie wytrzymała psychicznie. To on podtrzymywał mnie na duchu, uspokajał co noc. To w jego ramionach czułam się bezpiecznie. To jego kochałam.
- Wypij to, skarbie – szepnęła matka, podając mi odkorkowaną fiolkę z eliksirem. Powoli wzięłam ja do drżącej ręki i wlałam zawartość do ust.
- Która godzina? – spytała cicho Hermiona, przysiadając na moim łóżku.
- Zaraz piąta.
Harry trzymał mnie, dopóki się nie uspokoiłam. Jeszcze chwilę siedziałam wtulona w niego, aż w końcu milczenie przerwała moja matka.
- Pójdę zrobić śniadanie. Ginny, ty już lepiej nie zasypiaj – szepnęła, patrząc mi w oczy. Kiwnęłam głową i wyszła z sypialni.

Słońce zaczęło wychodzić zza horyzontu - pierwsze promienie światła oświetliły pola, las i Norę. Siedziałam przy stole, nieprzytomnie wpatrując się w talerz ze śniadaniem. Harry cały czas zerkał na mnie z naprzeciwka, bojąc się, że zaraz zasnę.
- Jedz, kochanie… - powiedział cicho mój ojciec, Artur Weasley. Bez słowa chwyciłam łyżkę i powoli zaczęłam jeść. Nie miałam apetytu. Po raz kolejny zadawałam sobie pytanie, które nawiedzało mnie od czasu rozpoczęcia fazy moich koszmarów: a jeśli one są prorocze? Każdy sen wyglądał podobnie: ulica Pokątna, śmierciożercy, moja śmierć. Ale najbardziej mnie dziwiło to, że te koszmary nawiedziły mnie od czasu wyznania Harry’ego. Od czasu, gdy powiedział, że mnie kocha.

Draco Malfoy przechadzał się po swoim pokoju, czekając na ojca, który dzisiaj miał wrócić z Azkabanu. To dzisiaj mają się skończyć katorgi ojca. Blondynowi nie chodziło o przywitanie się z ojcem - wręcz przeciwnie. Gdy Lucjusz Malfoy przekroczy próg domu, on, Draco będzie mógł opuścić dwór na zawsze. Będzie mógł zacząć nowe życie. Tak bardzo upragnione, normalne życie.
Blondyn usłyszał skrzypienie drzwi. Odwrócił się i zobaczył Narcyzę.
- Draco, ojciec przybył – rzuciła chłodno. Chłopak kiwnął głową na znak, że może iść.
Ślizgon zszedł kamiennymi schodami. Nienawidził tego dworu, cały przypominał muzeum: staroświeckie meble, chłodna atmosfera. Nawet z zewnątrz wyglądał na prehistoryczny budynek, tylko, że nie zrujnowany.
- Witaj, Draconie – sykną Lucjusz, widząc syna siadającego na kanapie. Jego twarz była jeszcze bardziej koścista i blada niż zwykle.
- Witaj, ojcze – mruknął. Usadowił się wygodnie i spojrzał w te zimne oczy Lucjusza.
- Już nie możesz się doczekać wolności, prawda? – spytał opryskliwie jego ojciec, uśmiechając się ironicznie. – Nie cieszyłbym się na twoim miejscu. Wypuszczono połowę dementorów, są wszędzie. Nie przeżyjesz beze mnie ani godziny.
- Mylisz się – warkną Draco. – Wytrzymałem bez Ciebie trzy miesiące. Wolę męczyć się z nimi do końca życia, niż siedzieć z tobą w tej dziurze!
Lucjusz zmarszczył czoło i wykrzywił usta w grymasie niezadowolenia.
- Cofnij te słowa, albo…
- Nie! Nie będziesz mi już rozkazywał! – Krzyknął chłopak, gwałtownie wstając. – To koniec, rozumiesz? Koniec! Mam nadzieję, że nigdy już Cię nie zobaczę ty… - Zawahał się chwilę. Ale to był tylko ułamek sekundy. – szlamo!
- Jak chcesz, zdrajco krwi! – ryknął. – Skończysz jeszcze gorzej, niż ten cały Dumbledore! Będziesz nikim, słyszysz? NIKIM!
Blondyn odwrócił się od ojca plecami i szybko wyszedł salonu. Jeszcze nigdy nie czuł takiej satysfakcji, po raz pierwszy w życiu postawił się ojcu. Po raz pierwszy w życiu jego euforia była tak wielka i przyjemna. Wiedział, że to pierwszy krok w stronę lepszego życia. Lepszego świata.